3 kwietnia 2016

[12 krajów w 12 miesięcy] Koala, opera i Aborygeni

Nasz australijski miesiąc dobiegł końca, więc najwyższa pora pokazać, co jeszcze robiłyśmy. Tym razem sfera kulinarna zeszła na dalszy plan (nadrobimy w kwietniu - Młoda wylosowała Włochy!), skupiłyśmy się na poznawaniu flory, fauny i kultury (zwłaszcza aborygeńskiej).


Koala z papierowych talerzy

Papierowe talerzyki to jedna z tych rzeczy, które staram się zawsze mieć w domu. Przydają się jako podstawki, podkładki (choćby do rozrabiania farby), ale przede wszystkim są bardzo wdzięcznym elementem różnego rodzaju kreatywnych projektów. Z talerzy można zrobić (prawie) wszystko!

Na pewno można stworzyć całe zoo. My zrobiłyśmy koalę. 


Potrzebujemy:

- jeden duży biały papierowy talerz (średnica powyżej 20 cm),
- dwa małe białe papierowe talerze (średnica ok. 15 cm),
- owalny kawałek papieru (czarny, na nos),
- plastikowe oczy (lub oczy zrobione z papieru),
- klej lub dwustronną taśmę klejącą,
- białą i czarną farbę,
- pędzelek.

Zaczynamy od przygotowania szarej farby. Młoda bez problemu poradziła sobie z wybraniem odpowiednich kolorów i wymieszaniem bieli i czerni.


Malujemy talerze na szaro. Na dużym talerzu przyklejamy nos i oczy.


Za pomocą kleju, taśmy (ewentualnie zszywacza) doczepiamy misiowi uszy z małych talerzy.


I gotowy!


Papierowa opera

Poznając Australię, Młoda oglądała (głównie na zdjęciach w internecie) najważniejsze australijskie zabytki i charakterystyczne miejsca. Szczególnie spodobała jej się Opera w Sydney. A czy ona nie wygląda jak zrobiona z papierowych talerzy? ;)
Pomysł podpatrzyłam na blogu Danyabanya. Młoda była zachwycona.

Potrzebujemy:

- 3 papierowe talerze (użyłyśmy małych 15 cm),
- nożyczki,
- zszywacz (niekoniecznie)
- klamerki do prania lub uchwyt na kartki/zdjęcia


Talerze przecinamy na pół. Z pięciu połówek odcinamy jeszcze po kawałku, żeby były węższe i w kształcie bardziej przypominały półksiężyce. 
Układamy je w kształt Opery w Sydney, trzy połówki skierowane na lewo, dwie na prawo. Środkowy kawałek powinien być na samej górze. 


Odcinamy wystające na dole kawałki i całość spinamy zszywkami (my tego nie zrobiłyśmy, muszę kupić zszywacz...). Opera jest gotowa, ale można ją jeszcze postawić, za pomocą klamerek lub uchwytu do zdjęć.


Wycinanki

"Wycinanki dla maluchów" (Centrum Edukacji Dziecięcej) to moje ostatnie księgarniane odkrycie. Właściwie są to wypychanki, nie trzeba do tego nożyczek ani kleju, wszystko robi się samo, a właściwie dziecko robi, a przy okazji ćwiczy precyzję, cierpliwość i małe paluszki. Z serii geograficznej są też wycinanki o Europie i Antarktydzie (te mamy, pokażemy kiedyś). Zapłaciłam za nie niecałe 8 zł, a zabawy, że hej.


W "Wycinankach" australijskich są Aborygeni, a dla nich przygotowane ognisko, naczynia i bumerangi. Są też kangury, psy dingo, krokodyle, strusie, misie koala na eukaliptusie, dziobaki i inne zwierzaki. 
Młoda bawi się tym już ponad tydzień ("mama, pobawimy się w Aborygenów?") i naprawdę dużo się przy tym nauczyła. Wygląda na to, że papierowa Australia zostanie z nami na dłużej :).













24 marca 2016

Jajeczne dzieła

Czym zająć dzieci przed świętami? Oczywiście sprzątaniem ;). Ale jak sprzątanie niezbyt im odpowiada, to trzeba wymyślić coś innego. Z Młodą zrobiłyśmy już skarpetkowego zajączka, a dzisiaj Wielkanocna propozycja dla dzieci właściwie w każdym wieku - malowanie palcami i stemplowanie. Takie zabawy spodobają się już roczniakom. Może nie wyjdą im dzieła tak piękne jak przedszkolakom, ale frajdy będzie co nie miara.

Paluszkowe jajka


Wystarczą farby (plakatówki) i małe paluszki, żeby zapełnić koszyk jajkami. Pomysł podpatrzyłam na blogu Crafty Morning i stamtąd też ściągnęłam koszyk do wydrukowania (kolorowanie moje, to jeszcze za trudne zadanie dla Muminka). 

Początkowo to ja zanurzałam Muminkowy palec w farbie i pomagałam mu robić odciski na kartce, ale szybko załapał, o co chodzi i dalej radził sobie sam. Ja tylko pokazywałam, gdzie powinien przyłożyć palec.


Przy tej zabawie warto mieć pod ręką mokre chusteczki, żeby wytrzeć palec po każdym kolorze. Przy okazji próbowałam nauczyć Muminka rozróżniania barw i chyba załapał żółty ;).
Za dużo trochę tych jajek namalował i wyszła tęczowa ciapa, ale i tak spisał się świetnie, prawda?


Jajka z ziemniaków

Robiliście w dzieciństwie stemple z ziemniaków? Pamiętam, że wycinało się w ziemniaku choinkę, gwiazdę i inne kształty, a potem stemplowało szary papier i tak powstawał papier do pakowania świątecznych prezentów.
Ziemniaki są w kształcie dość zbliżone do jajek, więc łatwo można z nich zrobić stemple-pisanki. 


Dla młodszych dzieci najlepiej sprawdzą się niezbyt duże ziemniaki, takie, żeby dało się je swobodnie złapać małą łapką. 
Ziemniaki kroimy na pół i ostrym nożem wycinamy w nich wzorki - kropki, paski i co nam jeszcze wyobraźnia (albo dziecko) podpowie. Następnie ziemniaki malujemy farbą (pędzelkiem) i odbijamy pisanki na kartce. Można też oczywiście użyć tuszu albo farby wylanej na talerzyk.


Stemple z ziemniaków można wykorzystać do stworzenia kartek świątecznych czy obrazków do powieszenia na ścianach. Ale to raczej ze starszakami, które pracują nieco czyściej ;).
Przyznam, że to było pierwsze spotkanie Muminka z plakatówkami. Zieloną i pomarańczową farbę zużył całe, ze dwa razy oblizał pędzelek (ech), ale nic nie wylał, podłoga czysta, więc następnym razem dostanie dwa kolory na raz ;).


Wesołych Świąt!
(A po świętach zapraszamy na kolejną wizytę w Australii oraz top5 książkowych hitów dla czterolatków.)


21 marca 2016

[12 krajów w 12 miesięcy] Australia

Kiedy pierwszy raz zrobiłam listę krajów, jakie będziemy w tym roku "odwiedzać", nie było na niej Australii. Była Norwegia, która wypadła, gdy okazało się, że nie została uwzględniona w "Mapach" Mizielińskich. Australia na liście pojawiła się przez kangury, które fascynują Młodą. Właściwie jedynym pluszakiem, którym moje dziecko się czasem bawi, jest Kangur-bokser. Ma rękawice bokserskie, spodenki w australijską flagę i przyleciał z Australii, jak Młodej jeszcze nie było na świecie. 



Obawiałam się, że w miesiącu australijskim nie bardzo będziemy miały co robić. Trochę o zwierzętach, o Aborygenach, kulinarnie w sumie szału nie ma, więc jak tę Australię pokazać? Ale nagle okazało się, że jest tego tyle, że chyba się nie wyrobimy...

Zacznijmy od początku, czyli jak zwykle od "Map".


Najbardziej zainteresowały Młodą oczywiście kangury, a szczególnie to, że jest ich więcej niż jeden gatunek i że kangury różnią się między sobą.


Jak zwykle uważnie przyglądała się też rysunkom potraw. Pierwszy raz chyba nie zrobimy żadnej z nich, chociaż makadamię w czekoladzie to bym zjadła. Spotkaliście gdzieś w polskich sklepach? A może przynajmniej larwy ciem? ;)


Dużo uwagi poświęciłyśmy australijskiej fladze. Młoda bez problemu rozpoznała na niej flagę brytyjską (w końcu w Wielkiej Brytanii byłyśmy już w styczniu). 


Przygotowałam dla Młodej flagę do naklejania: granatowe tło, Union Jack, pięć gwiazd Krzyża Południa i siedmioramienną Gwiazdę Federacji.


Gotowa flaga wyglądała tak:


Padło oczywiście pytanie, dlaczego na fladze Australii znajduje się flaga Wielkiej Brytanii. To doprowadziło nas do opowieści o odkryciach geograficznych, koloniach i Aborygenach. Oglądałyśmy (w internecie) tradycyjne aborygeńskie tańce, a także malunki wykonane techniką kropkową. 
Malowanie kropkami to świetna zabawa dla kilkulatków, uczy cierpliwości i precyzji. Można stworzyć w ten sposób obraz na każdy temat, ale my zdecydowałyśmy się na ozdobienie bumerangu. Za wzór posłużył nam, przywieziony kiedyś przez dziadka Młodej, prawdziwy australijski bumerang.


Bumerangi do ozdabiania wycięłam z grubego papieru. Do tego zwykłe plakatówki, patyczki do uszu i można malować.



Najwięcej czasu spędziłyśmy na poznawaniu australijskich zwierząt. Większość Młoda znała, ale dziobak i wombat były dla niej nowością. 


Przy okazji poszukałam, w którym europejskim zoo można zobaczyć koalę i do planu na ten rok wpisałam wizytę w Dreźnie (są też w innych ogrodach, ale do Drezna nam najbliżej). Niestety, dziobaki tylko w Australii.


Kulinarną przygodę z Australią zaczęłyśmy od czegoś prostego, pysznego i bardzo atrakcyjnego dla małych dziewczynek. Jedliście w dzieciństwie chleb z masłem i cukrem? Ja tak. I nigdy nie myślałam, że dam coś takiego mojemu dziecku, no chyba, że chleb będzie z kaszy jaglanej, a cukier będzie kokosowy ;). Ale! Australijczycy mają bardziej wypasioną wersję chleba z cukrem - chleb z posypką! Taką do lodów. Kolorową, zabawną i uwielbianą przez dzieci. Nawet nazwę ma to cudownie dzieciową - fairy bread. 


Młoda dostała fairy bread na śniadanie w urodzinowy poranek. Było pyszne! Zwykły tost posmarowany masłem (z dwóch stron) i obsypany kolorowymi kuleczkami. Żeby nie było: posypka jest ekologiczna, a barwniki naturalne (firma Biovegan).



To nie koniec naszej australijskiej wyprawy. Będziemy robić koalę i operę w Sydney, pobawimy się wycinankami-wypychankami i przygotujemy jakiś australijski przysmak. Bądźcie z nami!