31 października 2014

Pożegnanie z dynią

Ostatni w tym sezonie post dyniowy, inspirowany tradycją Halloween. Po domach (na razie?) nie chodzimy, cukierków nie zbieramy, a przebieramy się w karnawale, ale lampion z dyni to rzecz tak fajna, że zrobić ją trzeba. Kilkulatek niestety za dużo przy lampionie nie pomoże, wiadomo, ostry nóż, świeczka, a i do wydrążenia dyni sporo siły trzeba, jednak frajda i tak jest.

Dynię najpierw umyć trzeba!


Potem wysuszyć, odciąć czubek i przy pomocy łyżki wydrążyć miąższ i pestki (pestki suszymy i chrupiemy w długie jesienne wieczory, a z miąższu robimy zupę/ciasto/placuszki).


Potem już tylko wycinamy w wydrążonej dyni, co nam tylko do głowy przyjdzie, do środka wkładamy świeczkę i gotowe. Nasza dynia najprostsza z możliwych, ale po zgaszeniu światła i tak było "wow" :).


Poza lampionem zrobiłyśmy też w tym roku dynię malowaną. To zdecydowanie zadanie bardziej dostosowane do dwu czy trzylatków. 


Umytą dynię (warto wybrać jak najbardziej gładką, bez głębokich bruzd na skórce) pomalowałyśmy srebrną farbą akrylową. Takie działania prowadzimy najczęściej na podłodze. Mamy specjalne robocze prześcieradło, na którym malujemy, kleimy i wykonujemy inne brudzące czynności. 



Początkowo na srebrnej dyni miała być narysowana tradycyjna buzia, ale nastąpiła zmiana planów i Młoda odbiła na niej swoje łapki.



Malowanie dłoni farbą i ich odbijanie okazało się takim hitem, że powstało jeszcze dzieło pod tytułem "Pajączek z dwóch rączek".



I koniec. Żegnajcie, dynie! Do zobaczenia za rok.




28 października 2014

[Top 5 książek dla 2,5-latka] - Nusia

Dzisiaj ostatni post z serii top 5 książek dla 2,5-latka. Oto nasz zdecydowany numer jeden - seria o Nusi autorstwa Piji Lindenbaum.



Na zdjęciach tylko trzy z czterech wydanych o Nusi książek. Czwartą ("Nusia się chowa") na razie znamy tylko z biblioteki, ale zapewne niedługo na stałe trafi na naszą półkę (półkę? znaczy na ten regał, gdzie już nic się nie mieści...).
Kim jest Nusia? Zwykłą dziewczynką, która chodzi do przedszkola i przyjaźni się z chłopcem imieniem Nils. Nusia jest ostrożna, nieśmiała, wielu rzeczy się boi i niemal nigdy nie rozstaje się z małym, niebieskim wiaderkiem.



Przygody Nusi są dość... hmm... abstrakcyjne. Z tego powodu zapewne nie każdemu (dorosłemu) się te książki spodobają. Tata Młodej określa Nusie jako "dziwne" i zdecydowanie za nimi nie przepada. Za to dla mnie są to jedne z niewielu książek, które nie irytują nawet, kiedy czyta je się piętnasty raz z rzędu ;).
Młoda lubi chyba wszystkie części Nusi po równo. Czytamy je najczęściej fazami. Męczymy jedną część codziennie przez tydzień, po czym nagle z półki wyciągana jest kolejna. Ja zdecydowanie najbardziej lubię "Nusię i wilki". 


Podczas przedszkolnego spaceru Nusia się gubi. Sama, w ciemnym lesie... Ale może wcale nie jest sama? Za drzewami czają się wilki. Z początku są groźne i niezbyt przychylnie do dziewczynki nastawione, ale Nusia (tak, ta sama bojąca się wielu rzeczy Nusia) zaczyna się z nimi bawić. W doktora, we wspinanie się na drzewa. Gotuje im zupę i śpiewa smutne piosenki na dobranoc, a potem zasypia wtulona w wilcze futra.


Mój numer dwa to "Nusia i bracia łosie". Nusia jest jedynaczką. Ma swojego przyjaciela Nilsa, ale o ile fajniej byłoby mieć rodzeństwo. 


Kiedy więc pod domem Nusia spotyka trzy łosie, proponuje im, żeby zostały jej braćmi. Ma być super, mają się razem bawić, ale dość szybko okazuje się, że łosie średnio nadają się na braci. Nie potrafią się bawić, siadają na klockach, wyrysowują Nusi całe kredki, a do tego piją wodę prosto z ubikacji i robią okropny bałagan. Co za łosie! Może jednak lepiej się żyje bez braci?


Nusie to też cudowne, dopracowane w każdym calu ilustracje. I ten Nusiowy nosek :). I jej fryzura, Uwielbiamy!

24 października 2014

Nabite na patyk, czyli robimy szaszłyki

Gotujemy wspólnie! Nic specjalnie odkrywczego nie pokażemy, ale to zdecydowanie potrawa, której wspólne przygotowanie sprawia nam największą frajdę. Co ważniejsze moja mała kucharka naprawdę ma swój ogromny udział. Powiedziałabym wręcz, że odwala większość roboty ;).

Szaszłyki!

Wystarczą patyczki i pokrojone warzywa (+ ewentualnie mięso). Robi się szybko, ciekawie wygląda i jak fajnie się zjada takie upieczone kawałki ściągane z patyka. Warto wypróbować taki sposób podania warzyw zwłaszcza dzieciom, które niezbyt chętnie sięgają po cukinię czy paprykę.


Składniki można oczywiście modyfikować według własnych upodobań i zawartości lodówki. Nasze szaszłyki (7 sztuk) powstały z:

- dużej pojedynczej piersi z kurczaka, pokrojonej w kostkę i zamarynowanej w oliwie, czosnku i ziołach (głównie rozmaryn),
- średniej cukinii, pokrojonej w półplastry,
- dużej czerwonej papryki, pokrojonej w kwadraty,
- 4 pieczarek, obranych i pokrojonych na kawałki,
- dodatkowo do doprawienia: oliwa, pieprz, sól, bazylia, oregano.

Kilka słów o pieczarkach. Leśnych grzybów Młodej nie daję i nie dam jeszcze długo, ale pieczarki jak najbardziej je. I są z nich bardzo wdzięczne obiekty do kuchennych działań kilkulatków. Obieranie pieczarek ze skórki to fantastyczne ćwiczenie dla małych paluszków, uczy precyzji i delikatności. Pieczarki świetnie też nadają się do pierwszych prób krojenia. Są na tyle miękkie, że dają się kroić nawet niezbyt ostrym nożem (może być taki zwykły obiadowy).

Kiedy wszystkie składniki mamy już pokrojone i przygotowane, zaczynamy nabijanie.





A tak wyglądały nasze ponabijane szaszłyki:


Jeszcze tylko skrapiamy oliwą, doprawiamy odrobiną soli, pieprzem i ziołami:



I do piekarnika na ok. 15-20 minut (temperatura 180 stopni). 







21 października 2014

Kolorowe spaghetti

Było już o tęczowym ryżu, a dzisiaj proponujemy coś podobnego chociaż zupełnie innego. Kolorowy makaron spaghetti, czyli - w wersji Młodej - kolorowe glisty ;).


To kolejny fantastyczny materiał do zabaw sensorycznych. Makaron, w przeciwieństwie do ryżu, jest ugotowany, a więc miękki i łatwo poddający się różnym skomplikowanym działaniom, np. krojeniu czy zawijaniu. Niestety (jak to gotowany makaron) dość szybko wysycha, jest to zatem zabawa na jeden dzień. Potem można przeprowadzać eksperymenty z łamaniem, kruszeniem i miażdżeniem suchego makaronu.

Składniki:

- makaron spaghetti (zużyłam 2 opakowania 500g, makaron marki Tesco)
- barwniki spożywcze (w żelu, proszku lub płynie, ja korzystam z proszkowych)
- woda
- torebki foliowe najlepiej typu ziplock (lub plastikowe pudełko ze szczelnym zamknięciem np. po lodach)
- duży garnek i durszlak

Wykonanie:

Makaron gotujemy według przepisu na opakowaniu. Ma być al dente albo nawet trochę twardszy (nie może być rozgotowany). Ugotowany makaron odcedzamy i przelewamy sporą ilością zimnej wody, żeby się nie posklejał. Makaron dzielimy na tyle porcji, ile chcemy mieć kolorów. Każdą porcję wrzucamy do woreczka, dodajemy barwnik spożywczy (ok. 1/3 łyżeczki w przypadku proszku, kilka kropli w przypadku barwnika w płynie) oraz dwie łyżki zimnej wody. Woreczek zamykamy i potrząsamy, żeby makaron pokrył się barwnikiem. Do farbowania można użyć też pudełka, wystarczy jedno, trzeba tylko pamiętać o jego dokładnym umyciu po każdym kolorze.


Makaron powinien spędzić w barwniku ok. 5 minut. Następnie każdą porcję wrzucamy do durszlaka i porządnie płuczemy zimną wodą, żeby pozbyć się nadmiaru barwnika (aż woda będzie czysta).



I już! Szał! Glisty, które można wyciągać pojedynczo albo całymi stadami, przekładać z jednego pojemnika do drugiego, mieszać kolory. Spaghetti to także świetny materiał do nauki posługiwania się szczypcami.





Czy taki makaron można jeść? 

Hmm... Generalnie tak. To tylko makaron i barwniki spożywcze dopuszczone do spożycia (dokładnie te same, którymi farbuje się np. masy cukrowe na torty), więc właściwie można to spaghetti polać sosem i podać na obiad. Ja bym jednak tego nie zjadła. Staram się unikać barwników w żywności, nie kupuję barwionych słodyczy czy napojów, a już zwłaszcza nie daję ich dziecku. Kolorowy makaron do jedzenia zrobiłabym wykorzystując naturalne metody farbowania, np. szpinak, kurkumę czy sok z buraka.




19 października 2014

[Top 5 książek dla 2,5-latka] - seria OQO

Dzisiaj w cyklu top 5 książek dla 2,5-latka polecamy duuużo książek. W przeciwieństwie do naszych poprzednich propozycji nie łączy tych książek wspólny bohater czy autor, a jedynie seria w jakiej zostały wydane. OQO! Zapamiętajcie tę nazwę, bo zapewniam, że znajdziecie w niej coś dla siebie i swoich dzieci.




Z serią OQO i Wydawnictwem TAKO zetknęłyśmy się po raz pierwszy oczywiście w bibliotece. Na półce znalazłam wtedy "Kukuryka". Gdy go wypożyczałyśmy, bibliotekarka konspiracyjnym szeptem poinformowała mnie, że Młoda może się tej książki wystraszyć, bo występuje tam straszny kot, który chce pożreć małego kurczaczka. I faktycznie - jest kot. Straszny kot. "Kot huncwot, mama, czytamy kota huncwota"! I czytałyśmy... Raz, drugi, trzeci, siedemnasty, osiemdziesiąty. Młoda zna to już na pamięć (ja też...), ale i tak nadal domaga się czytania.



Przy okazji czytania książek z serii OQO ze zdziwieniem odkryłam, że moje dziecko lubi książki, w których dzieje się coś strasznego. Są wilki i inne bestie, które czyhają na niewinne istoty i planują je pożreć (jak z babcią w "Biegnij dynio, biegnij", o której pisałam w poprzednim poście). Inną najulubieńszą z tej serii jest "Zły wilk". Wilk nie jest może naprawdę zły, raczej naiwny, ale usilnie próbuje być bardzo złym i w końcu zamiast ryżu na mleku zjeść coś bardziej wilkowego. Kozę, osła, krowę albo chociaż świnkę. Niezbyt dobrze się to dla niego kończy...



Część książek wydanych w serii OQO to adaptacje tradycyjnych bajek z różnych krajów. "Kukuryk" to historia z Birmy, "Zły wilk" pochodzi z Rosji, a "Biegnij dynio" oparta jest o bajkę portugalską. 

Wyszukując na bibliotecznych półkach i w księgarniach kolejne książki spod znaku OQO po raz pierwszy mocno poczułam, że moja mała córeczka ma już własny gust czytelniczy, który czasem rozmija się z gustem mamy ;). Ciężka sprawa... Na szczęście jakoś dochodzimy do porozumienia i po czterech czytaniach "Złego wilka" Młoda zgadza się, żebyśmy przeczytały też "Niedźwiedzia łowcę motyli", który jest jak na razie moją ulubioną pozycją z tej serii. Zbyt mało się tam chyba dzieje strasznych rzeczy, nikt nie chce nikogo pożreć, jedynie biedne motyle co jakiś czas wpadają do wody. Na szczęście niedźwiedź zawsze jest w pogotowiu ze swoją siatką na motyle i nosem, na którym kładzie uratowane motyle, by się wysuszyły. Ale kto uratuje niedźwiedzia, gdy on sam wpadnie do jeziora?



Do tej pory przeczytałyśmy większość wydanych w serii OQO książek i wszystkie są mniejszym lub większym hitem. I te ilustracje! Chociaż każdą pozycję ilustrował ktoś inny i każda ma swój specyficzny styl, to zdecydowanie od strony graficznej cała seria wybija się ponad przeciętną. Cudeńka!

Na liście do szybkiego kupienia mam jeszcze "Maskę lwa""Jasia i Małgosię" i najnowszą zapowiedź czyli "Pazurzaka". Zwłaszcza tą ostatnią typuję na hit. Jak przeczytamy, na pewno podzielimy się wrażeniami.

16 października 2014

Biegnij dynio, biegnij!

Było już o placuszkach z dyni, a dzisiaj kontynuujemy dyniowy temat. Bo dynia jest fascynująca! Zwłaszcza dla dzieci :).




Dynie są różne: małe, duże i gigantyczne (wiecie, że padł nowy rekord Polski? Największa w Polsce dynia waży 598 kg!); pomarańczowe, żółte, zielone i brązowe; okrągłe, gruszkowate, podłużne i powywijane.



Są dynie ozdobne i te, z których można wyczarować kulinarne cuda. Tu też pełen rozrzut, dynia równie dobrze nadaje się do dań na słodko, jak i do tych wytrawnych. Na śniadanie dyniowa owsianka, na drugie śniadanie dyniowe placuszki, na obiad zupa z dyni i risotto z dynią, na podwieczorek dyniowe ciasto, a na kolację... hmm... może kanapka z szynką? I marynowaną dynią! A chleb do kanapki oczywiście też może być dyniowy :).


Jakby tego wszystkiego było mało, dynia to także idealny materiał do działań artystycznych. Najbardziej popularne są Halloweenowe lampiony i różnego rodzaju rzeźby.


Z dyń o różnych kształtach można jednak stworzyć właściwie wszystko, nawet kosmitów i planetę Dynię Ziemię.


                                         


                                                        

  






Skąd te wszystkie dyniowe zdjęcia? Z Festiwalu Dyni, który odbył się w ostatnią niedzielę we wrocławskim Ogrodzie Botanicznym.


Mieszkasz we Wrocławiu lub okolicach i nie przyjechałeś na festiwal? Żałuj! I koniecznie zapisz sobie, żeby nadrobić to za rok. Naprawdę warto, bo to ogromna frajda dla dorosłych i dzieci. Młoda biegała od małej dyni do wielkiej dyni i zajadała się smakołykami.

Ale dynie są u nas na topie nie tylko ze względu na kuchenne szaleństwa i dyniowy festiwal. Jest też książka o dyni. "Biegnij dynio, biegnij" to jedna z książek wydanych w serii OQO Wydawnictwa TAKO. O całej serii więcej w następnym poście, w kolejnej odsłonie naszego Top 5 książek dla 2,5-latka.

"Biegnij dynio, biegnij" to portugalska bajka, trochę śmieszna, trochę straszna. Babcia wybiera się na ślub swojej wnuczki, ale na drodze stają jej trzy wygłodniałe bestie: wilk, niedźwiedź i lew. Na szczęście babcia jest taka chuda, że bestie wolą poczekać z pożarciem jej, aż będzie wracać z wesela (heh, weselne obżarstwo...).



Nie wiem, czy na tym weselu podawano potrawy z dyni, ale to właśnie dzięki dyni babcia zdołała bezpiecznie wrócić do domu. Jak? Cóż, dynię jako środek lokomocji wykorzystał już niejaki Kopciuszek :).


Zajrzyjcie do tej książki, bo i ilustracje autorstwa André Letrii są tego warte. Wyraziste, chwilami może przerażające, a na pewno zupełnie inne niż w większości dziecięcych książek.