25 września 2014

[Top 5 książek dla 2,5-latka] - Albert

"To jest Albert Albertson, lat cztery". Albert mieszka z tatą, chodzi do przedszkola i jest podobny do wielu innych dzieci. W naszym domu Albert pojawił się niedawno, ale od samego początku podbił serce Młodej. I wygląda na to, że będzie to uczucie, które przetrwa dłuuugo. Podejrzewam, że jeśli podobne zestawienie hitowych książek będę robić za rok, to nie będzie już w nim miejsca dla Małego Misia czy Elmera, ale Albert powróci w chwale.


Co takiego jest w tych książkach? Powiedziałabym, że są po prostu normalne. Tak jak i Albert. Zwykły chłopiec, przeżywający takie same rozterki i mający takie same problemy jak inne dzieci. Trzeba iść spać, trzeba rano zdążyć do przedszkola, starsi kuzyni nie chcą się z nim bawić.


Nasza przygoda z Albertem dopiero się rozpoczyna, wybieram na razie dla Młodej te książki, w których Albert ma cztery-pięć lat, ale są też takie, w których ma już lat sześć i zaczyna szkołę. Jest to więc pozycja również dla starszaków.



Ja uwielbiam "Alberty" za ilustracje. Inne, charakterystyczne, nieco może staroświeckie (w Szwecji pierwsze książki o Albercie ukazały się w latach siedemdziesiątych). Piękne! Cała seria liczy ponad 20 pozycji, wydawnictwo Zakamarki wydało do tej pory dziesięć, także jeszcze długo będzie co czytać.


Czy te książki mają jakieś wady? Może jedną... Fajkę, którą pali tata Alberta. A już zwłaszcza jak pali ją, czytając jednocześnie synowi książkę na dobranoc... Młoda nie zwróciła jeszcze na tę fajkę uwagi, ale mój rodzicielski zmysł mocno się buntuje za każdym razem, kiedy fajka się pojawia. No cóż, nawet najlepsi rodzice mają swoje nałogi ;).




23 września 2014

Tęczowy ryż

Kuchenne szafki pełne są skarbów. Wasze dzieci też tak twierdzą? ;) Są tam torebki pełne różnych, mniej i bardziej brudzących substancji, są stukające garnki i łyżki, w których można zobaczyć własne odbicie. Dość szybko stwierdziłam, że zdecydowanie coś w tym jest. Kuchnia to skarbiec! A mąka, kasza, fasola czy makaron to idealne materiały dla dziecięcych zabaw. Tanie, interesujące, rozwijające. I zajmujące na długie godziny.

Dziś serwujemy ryż! Ale nie byle jaki, oj nie. Ryż tęczowy, elmerowy (o Elmerze tutaj).



Składniki:

- biały ryż (u mnie 3 kg)
- barwniki spożywcze w wybranych kolorach (barwniki można kupić w formie żelu, płynu lub proszku; do celów zabawowych wystarczą najtańsze, ja używam tych w proszku)
- ocet
- olejek eteryczny lub aromat do ciasta (niekoniecznie)
- kilka foliowych woreczków, najlepiej typu ziploc

Wykonanie:

Szklankę ryżu wsypujemy do woreczka, dodajemy wybrany barwnik spożywczy (w przypadku proszkowych ok. pół łyżeczki) i pół łyżki octu (utrwali kolor). Zapach octu z czasem wywietrzeje, ale żeby się go szybciej pozbyć, można dodać do ryżu kroplę olejku eterycznego. Ja dałam kroplę waniliowego aromatu do ciasta i ryż pięknie pachniał wanilią.
Woreczek zamykamy i porządnie wstrząsamy, żeby ryż dokładnie pokrył się barwnikiem.


Zanim damy ryż dziecku do zabawy, trzeba go na trochę odstawić, żeby wysechł i nie brudził rąk.



Ryż można przechowywać dłuuugo. Łatwo się sprząta, wystarczy zamieść, wsypać ponownie do pojemnika i bawić się dalej.
Tęczowy ryż był naszym wakacyjnym hitem i mimo intensywnej eksploatacji (część ryżu pożarł odkurzacz) wciąż mamy go całkiem sporo.
Ryż jest wspaniałym materiałem sensorycznym. Idealnie nadaje się do nauki przelewania, przesypywania, nabierania. Wystarczy dać dziecku miski, łyżki, kubeczki, lejki itp. Pofarbowanego ryżu można też użyć do różnych projektów artystycznych.



Młoda najbardziej lubi bawić się ryżem w gotowanie. O dziwo, nigdy nie serwuje ryżu jako takiego :). W menu ma za to naleśniki z ryżu, zupę z ryżu, muffinki z ryżu, lody z ryżu, a nawet ryżową kawę i herbatę.






21 września 2014

Dyniowe placuszki

Otwieramy blogowy dział kuchnia. Nie jestem Gesslerową, Nigellą ani Gordonem Ramsayem, więc cudów się nie spodziewajcie. Nie będzie żadnych wypasionych przepisów na trzydaniowy obiad dla teściowej ;). Będą za to proste i w miarę zdrowe dania idealne dla całej rodziny. A dodatkowo będzie 2,5-latka pomagająca w gotowaniu.

Na pierwszy rzut coś bardzo prostego, danie idealne na śniadanie, podwieczorek czy kolację. Świetnie nadaje się też do zabrania na wycieczkę albo na drugie śniadanie do przedszkola. Moje dziecko akurat jedzenie nosi ze sobą, więc hitem u nas są potrawy niebrudzące, łatwe do zjedzenia i smaczne na zimno. Numer jeden w przedszkolnym menu to wszelkie placuszki. A że mamy wrzesień, to na topie jest oczywiście dynia!




Dynie są różne, odmian mają mnóstwo. Ja najbardziej lubię hokkaido (nie trzeba obierać) i dynię piżmową, ale do placuszków nada się właściwie każda.


Składniki:

- ok. 500-600g startej na tarce dyni (ok. pół małej dyni)
- 2 jajka
- ok. 3/4 szklanki mąki (użyłam żytniej razowej)
- czubata łyżka gęstego jogurtu lub serka (użyłam Bielucha)
- duża szczypta cynamonu
- odrobina wanilii

- masło klarowane lub olej ryżowy do smażenia

Wykonanie:

Wszystkie składniki mieszamy w misce. Powinna powstać dość gęsta, zwarta masa (gdyby była zbyt rzadka, należy dodać więcej mąki). Na patelni rozgrzewamy masło klarowane, nakładamy łyżką masę dyniową i smażymy z dwóch stron na złoty kolor.
Placuszki wychodzą słodkie (chociaż bez cukru) i pięknie pachnące cynamonem.




18 września 2014

Piana!

Czym lubią się bawić dzieci? Grająco-świecącymi zabawkami? Drewnianymi cudami sztuki z eko certyfikatami? Czasem pewnie tak :). Moim zdaniem jest jednak kilka zabawek, czy właściwie nie-zabawek, które sprawdzą się zawsze. A jedną z nich jest... woda. Woda, którą można wykorzystywać na milion sposobów, w zależności od potrzeb i naszej (a właściwie dziecka) kreatywności.

Do zabawy wodą nie potrzeba wiele. Kilka naczyń, jakieś kubeczki, łyżki i już. Proste a zajmujące. A co jakiś czas można do tej wody dodać coś, co zmieni zabawę w jeszcze większą frajdę.

Hasło na dziś: piana!

Zdecydowanie nie jest to zabawa do salonu ;). Łazienka, balkon czy ogród sprawdzą się dużo lepiej. Jak zrobi się zimniej, wystarczy nieprzemakalne ubranie, kalosze i już.

Do w miarę dużego pojemnika (lub kilku) wlewamy wodę. Dodajemy płyn do kąpieli (może być też mydło w płynie lub płyn do naczyń) i wręczamy dziecku ubijaczkę (rózgę) do piany. Już samo obserwowanie jak piana powstaje jest niezwykle ciekawe.


A gdyby tak pianę pofarbować na różne kolory? Najlepiej zrobić to przy pomocy barwników spożywczych albo farb. My użyłyśmy niebieskiego i różowego barwnika spożywczego w proszku.




 I mieszamy kolory.




Na koniec powstała ciemnofioletowa breja, która niestety spłynęła nam z balkonu na balkon poniżej. Ups, bardzo przepraszamy sąsiadów (chociaż zastrzeżeń nie zgłaszali, w sumie ładny kolor wyszedł) ;).


16 września 2014

[Top 5 książek dla 2,5-latka] - Elmer

Drugi post z cyklu Top 5 książek dla 2,5-latka. Ostatnio było o Małym Misiu, a dzisiaj - nadal w temacie zwierzęcym - będzie o słoniu. Nie jest to jednak pierwszy lepszy słoń. To słoń w kolorową kratkę, a na imię mu Elmer.
Podejrzewam, że znacie Elmera albo przynajmniej o nim słyszeliście, bo książki o nim są w Polsce wydawane już od dawna. My na Elmera trafiłyśmy pierwszy raz oczywiście w bibliotece i Młoda od razu zapałała do niego głębszym uczuciem. Książek w serii jest całkiem sporo, te najukochańsze mamy w domu, resztę regularnie wypożyczamy.



Szczerze przyznam, że początkowo miałam co do Elmera mieszane odczucia. Za dużo kolorów, za dużo pstrokacizny. Nie tylko sam słoń Elmer, ale w ogóle ilustracje porażają ilością kolorów. Zdołałam już się do tego przyzwyczaić i nawet tę pstrokaciznę polubić, chociaż i tak moim ulubionym bohaterem jest kuzyn Elmera - Wilbur. Też słoń w kratkę, ale czarno-białą. Wilbur wygląda więc bardzo elegancko, jest za to największym dowcipnisiem wśród słoni, a do robienia kawałów wykorzystuje swój niezwykły talent brzuchomówcy.


Wszystkie Elmery to książki bardzo pozytywne, pokazujące przyjaźń, współpracę, uczące, że każdy - bez względu na to jak wygląda - jest wyjątkowy.


Bohaterami są słonie, zarówno te szare, jak i kolorowe jak Elmer, różowe jak słonica Róża i złote jak dziadek Eldo.



Są też inne zwierzęta - żyrafa, tygrys, lew, krokodyl, kangur, motyl, hipopotamy, małpy. Młoda uwielbia kangury, więc część o kangurze ("Elmer i nieznajomy") jest jedną z najczęściej przez nas czytanych. Cztery tytuły, które trafiły na zdjęcia w tym poście, to właśnie te najukochańsze. Ale są w tej serii też książki, które naszych serc nie podbiły. O dziwo, nawet się z Młodą w tej ocenie zgadzamy i po góra dwóch czytaniach Młoda więcej o te części nie prosiła. Jedną z nich jest "Elmer na szczudłach", o myśliwych polujących na słonie. Wszystko dobrze się kończy, słonie pod wodzą Elmera sprytnie radzą sobie z myśliwymi, ale nie do końca mi w ogóle ta tematyka pasuje. Nie unikam w książkach dla dzieci tematów trudnych, wręcz przeciwnie, jednak w tym przypadku czegoś zabrakło.

Poza pojedynczymi opowiadaniami o Elmerze (wydawanymi w Polsce przez Wydawnictwo Papilon, a wcześniej także przez Wydawnictwo Dwie Siostry), można kupić także wydanie zbiorcze: "Elmer. Wielka księga przygód" (w tomie znalazły się "Elmer i tęcza", "Elmer i zagubiony miś", "Elmer i dziadek Eldo", "Elmer i Wilbur"). Pod koniec września ukaże się kolejny tom z czterema historiami "Elmer. Słoń w kratkę" (znajdą się w nim opowiadania "Elmer", "Elmer i Róża", "Elmer i nieznajomy", "Elmer i hipopotamy").

Świat Elmera to także kolorowanki, maskotki, puzzle, gry, talerzyki i kubeczki oraz inne gadżety dla wielbicieli kolorowej kratki.


A gdyby wszystkie słonie wyglądały tak jak Elmer? :)


11 września 2014

Stworki-potworki

"Szare niebo
Pada deszcz
Wymyśl coś!
Nudzę się!"

Znacie? To z książki Anny-Clary Tidholm "Wymyśl coś!" - jednego z naszych największych książkowych hitów z czasów, gdy Młoda miała rok-półtora (post o książkach dla roczniaka też za jakiś czas będzie). Dawno już tego nie czytałyśmy, ale bardzo mi ten fragment pasuje do dzisiejszego dnia. Leje deszcz! Szaro, buro i ponuro. Były klocki, były kredki, były książki. Nawet Peppa w telewizji już była. Co tu robić?

A może coś ulepimy?
Może jakiegoś zwierzaka?
Albo po prostu stworka!
Stworka-potworka!

I tak oto powstały. Z pozostałości po poprzedniej zabawie plasteliną, z kreatywnych drucików (można je też znaleźć w sklepach pod nazwą wyciory, służą u nas do wielu różnych zabaw) i z ruchomych oczu. Niby nic, ale jaką precyzją muszą wykazać się małe dziecięce paluszki, żeby wygiąć drucik, żeby wbić go w odpowiednim miejscu, żeby nakleić oczy.


Stworek-potworek Zielonek Czerwonouszy:


I jego Żółtouszy kumpel:





9 września 2014

[Top 5 książek dla 2,5-latka] - Mały Miś

Uwielbiam książki. A od jakiegoś czasu uwielbiam także te dla dzieci. Na szczęście moje dziecko zaczyna to uwielbienie podzielać i nie ucieka z wrzaskiem na widok książki ;).Wręcz przeciwnie - z radosnym uśmiechem przynosi do czytania kolejne pozycje. I szczerze mówiąc, gdybym miała wybrać, co najbardziej lubię wspólnie z Młodą robić, to na pierwszym miejscu listy umieściłabym czytanie.

Czytamy wspólnie mniej więcej od momentu, kiedy Młoda miała 11-12 miesięcy i sięgnęłyśmy po pierwsze książki z fabułą. Wcześniej oczywiście książki też były obecne - oglądanie obrazków, czytanie przeze mnie wierszyków czy fragmentów moich, dorosłych książek. Nie było to jednak czytanie wspólne, z pełną uwagą Młodej i jej dopowiadaniem najpierw różnych pojawiających się w książkach dźwięków, potem pojedynczych słów, a w końcu i całych zdań.

Książek dziecięcych mamy w domu dużo, więcej, coraz więcej... Przed totalnym szaleństwem ratuje nas biblioteka. Zwykła, osiedlowa, na szczęście z całkiem sensownym działem dziecięcym. Młoda od około roku ma swoją kartę biblioteczną i regularnie przynajmniej raz w miesiącu chodzimy po nowe książki. Niektóre z wypożyczonych zostają u nas na dłużej, przedłużamy na kolejny miesiąc, wypożyczamy po raz kolejny, a największe hity w końcu kupujemy...

Dzisiaj zaczynamy bardzo subiektywny przegląd największych książkowych hitów mojej 2,5-latki. Chciałam pokazać 5 książek, jednak Młoda poproszona o wybór ulubionych zaczęła znosić i znosić, i jeszcze ta, i tamta, a może jeszcze to? Okazało się jednak, że większość z tych pozycji to książki z pięciu wydawniczych serii. Będzie ich więc pięć, chociaż w rezultacie dużo więcej.

Na początek miejsce piąte.
To jedne z tych książek, o których wspominałam wyżej. Znalezione w bibliotece, wypożyczone raz, drugi, trzeci. Ale dopytywanie o tę książkę nie słabło i wreszcie "Mały Miś" na stałe trafił na naszą półkę.


To seria trzech książek autorstwa Richarda Edwardsa, z pięknymi ilustracjami Susan Winter, o przygodach Małego Misia i jego mamy. Idealne na dobranoc - ciepłe, pełne miłości, a na końcu każdej z nich Mały Miś idzie spać.
Zaczęłyśmy je czytać, kiedy Młoda miała mniej więcej dwa lata i przez dłuuugie tygodnie była to jedyna akceptowana lektura wieczorna. Po trzech miesiącach codziennego czytania byłam już w stanie recytować wszystkie części z pamięci ;).


Książki można czytać w dowolnej kolejności, jednak pierwszą i naszą ulubioną jest "Mały Miś". Miś we wszystkim naśladuje swoją mamę. Tak jak ona szuka jedzenia i wspina się na drzewo po miód. A kiedy robi się zimno i z drzew zaczynają spadać liście, Miś razem z mamą rusza w drogę do ciepłej jaskini.




"Gdzie jesteś, Mały Misiu?" to opowieść o tym, jak bardzo Mały Miś lubi się chować. Jednak mama zawsze go znajduje, więc w końcu Mały Miś postanawia znaleźć lepszą kryjówkę. Taką, której mama tak łatwo nie odkryje. Niestety teraz i Miś nie może odnaleźć drogi do mamy... W pewnym momencie robi się trochę strasznie, jednak mama zawsze, zawsze, zawsze znajdzie swojego synka.


W ostatniej książce z serii - "Dobranoc, Mały Misiu"- Mały Miś nie może zasnąć. Przewraca się z boku na bok, aż w końcu budzi mamę. A mama opowiada Misiowi bajkę o... Małym Misiu, który nie mógł zasnąć.



Dużo ilustracji, niewiele tekstu i bijące z każdej strony miłość i ciepło, sprawiają, że to idealne pozycje już dla najmłodszych, na wyciszenie, do zasypiania. Bardzo polecamy!

7 września 2014

Worek pełen skarbów

Najprostsza zabawa świata. Bardzo dobrze sprawdza się w podróży i podczas nudnego czekania u lekarza czy w restauracji. Można ją przygotować w dwie minuty, a jedyne czego do niej potrzeba to:

- nieprzezroczysta torba/worek (sprawdzi się w tej roli także matczyna torebka, a w warunkach polowych nawet odpowiednio zwinięta bluza)
- kilka przedmiotów o różnych kształtach i fakturach, np. klucz, telefon, łyżka, klocek, autko, szyszka, patyk, rękawiczka, gąbka i co tam akurat pod ręką mamy.



Można się tak bawić już z maluszkami, chociaż nasze pierwsze podejście (kiedy Młoda miała nieco ponad dwa lata) było nieudane. Młoda bała się wsadzić ręce do worka. Dwa miesiące później worek pełen skarbów stał się jednak jedną z ulubionych zabaw.

Jak się bawić?

Na początek (polecam zwłaszcza dla najmłodszych dzieci) chowamy do worka po jednym przedmiocie. Dziecko wkłada rączki i dotykając próbuje odgadnąć, co jest w środku.

Kolejny krok to schowanie w worku wszystkich przedmiotów. Dziecko ma wyjąć ten, o który poprosimy, np. widelec.

Następny etap to już większa abstrakcja. Wyjmij przedmiot największy, najmniejszy, okrągły, miękki, drewniany, metalowy. A czy jesteś w stanie bez zaglądania do środka wyjąć zielony?


Zabawę można oczywiście modyfikować na różne sposoby. Łatwo zrobić z niej grę tematyczną, wkładając do worka np. figurki zwierząt lub owoce i warzywa ("żywe" lub drewniane/plastikowe). A jakaż jest edukacyjna ;). Poszerza słownictwo, uczy określania cech przedmiotów, rozwija zmysł dotyku. Po prostu magiczny worek!

6 września 2014

Czasem latem pada śnieg

Śnieg? Latem? Co prawda to już wrzesień, ale za oknem piękne słońce i 25 stopni. A u nas pada śnieg! Dla odmiany po kilku miesiącach piaskownicowo-plażowych zabaw w piasku, dzisiaj bawimy się śniegiem.
Przepisów na śnieg znajdziecie mnóstwo, u nas też pewnie za jakiś czas pojawi się inny, ale teraz mój ulubiony. Łatwy do zrobienia - wystarczy zmieszać zaledwie dwa składniki. A konsystencja cudna, bardzo śniegowa (można z niego nawet ulepić bałwana!) i... zimna. Idealna na ostatnie gorące dni.

Składniki:

- ok. 0,5 kg sody oczyszczonej (można użyć spożywczej, tej sprzedawanej w małych torebkach, ale to mało ekonomiczne rozwiązanie, polecam sodę w kilogramowych lub nawet większych pakach, można ją dostać np. na allegro) 
- jedno opakowanie (puszka) pianki do golenia (dobrze wybrać taką, która nie ma zbyt intensywnego zapachu, używałam Gillette i Isana, obie w wersji sensitive)

Uwaga oczywista, ale na wszelki wypadek: przy dzieciach z problemami skórnymi lub skłonnością do alergii najpierw koniecznie sprawdźcie, czy pianka nie powoduje niepożądanych reakcji.


Wykonanie:

Sodę wsypujemy do pojemnika (najlepiej przezroczystego), wyciskamy piankę (a właściwie dajemy ją dziecku do wyciśnięcia, co już samo w sobie jest super zabawą). Całość mieszamy, można na początku łyżką, potem już rękami. Powinna powstać zwarta, trochę lepka i łatwa w formowaniu masa, czyli śnieg.






I zaczynamy zabawę!


Śniegowe kulki, bałwan...

 


Odciskanie w śniegu śladów zwierząt (polecam figurki zwierząt firmy Schleich, ślady jak prawdziwe). Widzieliście kiedyś lwa na śniegu?



Potem do zabawy dołączyły ludziki z duplo i zaczęła się regularna bitwa na śnieżki.




To zielone to oczywiście brokat. Chociaż wygląda trochę jak przebijająca spod śniegu wiosenna trawa :).

Śnieg sprząta się ekspresowo, wystarczy zamieść lub odkurzyć. Po skończonej zabawie śnieg można zamknąć w pojemniku i wykorzystać następnego dnia, trzymany dłużej raczej straci już swoje właściwości.